Nie pojawił się w klubie przez cały kwiecień. Ponieważ jednak w ostatnich kilku latach co roku znikał na kilka tygodni, nikt się specjalnie nie przejął. Wiedzieliśmy, że w tym czasie się wspina. Na najwyższe szczyty każdego kontynentu. Czekaliśmy więc tylko na wiadomość, że Paweł Janczarski z RC Wrocław-Centrum jako pierwszy rotarianin – Polak (a chyba również Europejczyk) zdobył Koronę Ziemi.
Niepokój pojawił się nazajutrz po tragicznym trzęsieniu w Nepalu 27 kwietnia. Schodząca z Mont Everestu lawina zabiła 18 himalaistów. A Paweł miał być uczestnikiem właśnie tej wyprawy.
Kiedy jednak pojawił się na kolejnym klubowym spotkaniu, odetchnęliśmy z ulgą. Nie do końca. Prawą, złamaną w stopie nogę ubezpieczała specjalna orteza.
– Lawina na Evereście?
– Nie, schody we własnej firmie…
Antarktyczna cisza
Okazało się, że nie doszło do zwieńczenia przygody życia. Wprawdzie Paweł miał być uczestnikiem tragicznej wyprawy, ale na nią nie pojechał. Nie zdołał zebrać niezbędnych pieniędzy (koszt wyprawy to ok. 120 tys. zł), no i te schody.
– Nie zdążyłem. Może to ta antarktyczna cisza uwiodła mnie na tyle, że trochę sobie poluzowałem. Ledwie kilka miesięcy wcześniej, startując z najbardziej wysuniętego na południe krańca Chile, wylądowałem na białym pustkowiu. Takiej ciszy nie uświadczysz nigdzie na świecie. I góry na horyzoncie z Masywem Winsona o wysokości 4892, na który zamierzałem wejść. Oddalony od miejsca lądowania o …300 kilometrów. Bagatela. Ale jaka widoczność?
Zdobyty przez Pawła na Antarktydzie Masyw Winsona był przedostatnią górą z Korony. Została Czomolungma – po tybetańsku Bogini Matka Śniegu, Sagarmatha – po nepalsku Czoło Nieba, po naszemu – Mont Everest.
Zaczęło się na Kilimandżaro
A wszystko zaczęło się przed 6 laty, kiedy Paweł z 14-letnią córką Kasią wspiął się na Kilimandżaro w Afryce.
– To jeszcze nie była wspinaczka. To raczej turystyka górska. Chociaż nie dla każdego. Wprawdzie wchodzi się bardzo łatwo i bezpiecznie, to jednak nie można zapominać o bez mała 6000 metrów, na które należy wejść. A to już spory stopień trudności, zwłaszcza dla kogoś, kto zna tylko Karkonosze, czy Karpaty.
Paweł znał jedne i drugie. Praktycznie od dzieciństwa zaprzyjaźniał się z górami. Rzecz jasna zaczynał od Karkonoszy. Potem były Tatry, a ponieważ dobrze znosił każdą wysokość i nadarzyła się sposobność w Afryce, dlaczego nie? To po Kilimandżaro zaświtała myśl o Koronie. Może by tak?
Na Elbrusie „nigdy więcej”
– Z Kasią wspięliśmy się też na Elbrus, najwyższy szczyt Kaukazu i przez alpinistów uznawany za najwyższy w Europie. Na Elbrusie wpadłem do strumienia. W mokrych butach czekało nas 14 godzin wspinaczki z dodatkowym sprzętem, bo musiałem odciążyć Kasię. Temperatura od minus 20 do plus 20. Po zejściu Kasia spała non stop 16 godzin, a ja powiedziałem sobie, że nigdy więcej. Nie będzie żadnej Korony. Coś też odezwało się w kolanie.
Granie i głazy na Mont Blanc
Dwa dni później „nigdy więcej” wyparowało i Paweł zaczął myśleć o Mont Blanc. Elbrus Elbrusem, ale przecież choćby z geografii w szkole wiemy, że w Europie najwyższy jest Mont Blanc. Pojechał z Kasią. Niestety, Kasia zrezygnowała ze zdobycia szczytu, więc ją sprowadził do schroniska. Góra okazała się za trudna technicznie.
– Ale wspinanie się po grani to coś niezapomnianego. Podobnie, jak głazy, na które trzeba uważać, bo nie wiadomo kiedy odrywają się od skał i dobrze jest, kiedy spadając, mijają cię o metr. Mnie minął.
Aconcagua nie od razu się poddała
Po Europie nie było już wątpliwości. Koronę należy zdobyć i kropka. Wypadło na Amerykę Południową. Ale Aconcagua (prawie 7000 metrów) nie od razu się poddała. Podczas pierwszego podejścia partnerzy zrezygnowali, więc i Paweł musiał zejść. Ale w niespełna rok później wrócił do Argentyny i po ośmiodniowej aklimatyzacji zdobył Kamiennego Strażnika (Aconcagua w języku keczua). Sam.
– Andy to dziwne góry. Gołe. Nie ma roślin, zwierzęcia nie uświadczysz, tylko same kolorowe skały. Piękne. Zwłaszcza dla geologa, który na studiach w Uniwersytecie Wrocławskim co najwyżej badał kociołki wietrzeniowe w Sudetach. Na szczycie spotkałem Rosjanina. Czułem już pierwsze oznaki choroby wysokościowej, kiedy on siedział i …palił papierosa. Rosyjskiego.
Trudny i higieniczny Mount McKinley
Z Ameryki Południowe do Północnej „rzut beretem”. Nadeszła pora na Mount McKinley na Alasce. Niższy niż Aconcagua o 800 metrów.
– Zachwycający. 400 km lodowca. Trudny. Sprzęt na saniach. I najbardziej higieniczny. Przed wyprawą wręczają ci wiaderko na śmieci i nieczystości, które potem sprawdzają. I ta informacja na koniec: „nie ratujemy, jeśli będzie za duże ryzyko dla ratowników i śmigłowiec nie doleci”. W drodze powrotnej partner dostał zakrzepicy. Została nam doba do odlotu awionetki z lodowca. Więc całą dobę szliśmy. Ja z podwójnymi saniami. Na dole nie mogłem zdjąć butów. Na stopach nie było skóry.
Niezapomniana i najpiękniejsza Piramida Carstensz
Zdawać by się mogło, że na najwyższy szczyt Australii – Górę Kościuszki można wjechać rowerem. Od biedy można, tylko że Góra Kościuszki nie jest najwyższym szczytem Australii i …Oceanii. To Piramida Carstensz na Papui Nowej Gwinei, ponad dwa razy wyższa od Kościuszki – 4884 metry.
– Niezapomniana góra. I bodaj, czy nie najpiękniejsza, choć wszystkie są piękne, ze wszystkich zdobytych. Ale najpierw 7 dni i 120 kilometrów przez dziewiczą dżunglę. Cały czas oczywiście pod górę. Wychodzisz z dżungli …na bagna. Stajesz w końcu na przełęczy i patrzysz na coś, co zapiera ci dech. Przed tobą prawie 800 metrów pionowej skały, choć rzeczywiście przypominającej piramidę. Dobrze, że przed wyprawą wziąłem solidne korepetycje wspinaczkowe u najlepszych polskich fachowców. Bo przed szczytem jeszcze przeprawa przez tzw. most tyrolski, lina rozpięta między dwoma wzniesieniami. 30 metrów do przejścia. Pod tobą 300-metrowa przepaść. Cudowna sprawa.
Niewiele brakuje…
Po 6 latach przygotowań, zbierania pieniędzy, kupowania sprzętu, po wyczerpujących podróżach, aklimatyzacjach i treningach w swoim kajecie (niektórzy uważają, że to (portfolio) Paweł ma 7 z 8 szczytów należących do Korony Ziemi. Pozostała Bogini Matka Śniegu, śniegu, który bywa niebezpieczny, jak w kwietniu 2015 roku podczas jednej z himalajskich wypraw, w której Paweł miał brać udział. Na szczęście nie wziął. Czasem brak środków wychodzi na zdrowie. To nie znaczy, że zniknęło również pragnienie postawienia swojej stopy na Dachu Świata. Już naprawdę niewiele brakuje, by Paweł Janczarski z wrocławskiego klubu stał się pierwszym polskim rotarianinem z Koroną Ziemi. Tym bardziej, że jak obliczono Mt Everest „skrócił się” o 3 centymetry. Jest łatwiej, koledzy rotarianie. Ale sam na Everest Paweł nie wejdzie. Jak to śpiewał Joe Cocker? „With a Little Help from My Friends”…
Andrzej Bułat
RC Wrocław Centrum
Fot. arch. prywatne Pawła Janczarskiego
Osoby, które zechciałyby wesprzeć finansowo wyprawę Pawła, mogą przelać środki na numer konta: ING BSK o/Wrocław 39 1050 1575 1000 0022 0477 7227
Więcej informacji na temat wypraw Pawła na stronie Wyprawa marzeń, kontakt:pawel.janczarski@wrotech.com.pl