CIEKAWI ROTARIANIE – dr Maciej Krzeptowski
Ciekawi Rotarianie to cykl, w którym przedstawiamy rotariańskie osobowości, ludzi niezwykłych. Niezwykłych przez to co robią, to czym się zajmują, interesują, pasjonują lub nad czym pracują.
O miłości do gór, morza i swojego domu, rybołówstwie dalekomorskim, żeglarskich przygodach, rejsie dookoła świata, afrykańskich łowiskach i Przylądku Dobrej Nadziei, pierwszej polskiej wyprawie antarktycznej i o tym jaki powinien być prawdziwy Rotarianin z kapitanem dr Maciejem Krzeptowskim, członkiem Rotary Club Szczecin, rozmawiała Dorota Wcisła.
Ukochałeś nad życie góry i morze. To trochę tak jakby pogodzić dwa różne światy. Jak to się stało?
Rzeczywiście ukochałem, ale na szczęście nie nad życie. Dzięki temu możemy teraz pogawędzić, o życiu właśnie. Najsilniejszy jest instynkt życia, sprawdziłem kilka razy.
Lubisz wędrówki po górach? Czy masz swoje ulubione góry?
Bardzo! Nie wspinaczkę, nie ekstremalne biegi i jazdy na rowerze, tylko niespieszne wędrówki podczas których jest czas na obserwacje, fotografię, dostrzeganie roślin, zwierząt, obłoków, słuchanie wiatru, przewidywanie pogody. Wędrówki z biwakowaniem w namiocie, spaniem w schroniskach, szałasach i kolibach. Każde góry są inne, chwytają za serce na swój jedyny sposób. Himalaje powalają ogromem, Południowa Patagonia zachwyca dzikością, góry Szkocji na pozór łagodne potrafią zaskoczyć nieobliczalnością, Szkocję chyba najcieplej wspominam. Zapytasz o Tatry, były to moje naprawdę ukochane góry, były, ale to już odległa historia. Zmienili je ludzie. Kiedyś, gdy załamywała się pogoda sięgało się do plecaka po sweter, skafander, by dalej robić swoje. Dzisiejsi zdobywcy szczytów w takiej sytuacji wyjmują z kieszeni komórkę i na pomoc wołają TOPR. Rzadko teraz jeżdżę w Tatry, jeżeli już, to jesienią, wtedy nikt nie spycha mnie ze ścieżki.
Pochodzisz z gór a jednak trzymasz się morza. Jakie jest to Twoje morze?
Moje morze to ogromny wszechocean. Patrzę na nie oczami żeglarza, ale też biologa i rybaka. Widzę płycizny i głębiny, zielonkawy kolor wody żyznych łowisk szelfowych i cudowny błękit oceanicznej pustyni. Podczas półrocznych rejsów na „rybakach” miałem dość czasu na uczenie się rybackiego morza, podobnie było pod żaglami, gdzie najważniejsze były wiatr, sztormy i cisze, prądy i fale. Gdybym mógł, popłynąłbym jeszcze raz przez Cieśninę Magellana…
Dwa lata temu w Książnicy Pomorskiej odbyła się wystawa „W 80 lat dookoła świata”. Czy można powiedzieć, że było to podsumowanie etapu wielu ciekawych podróży w Twoim życiu?
Było tak jak sama nazwa wskazuje. Poplątałem w tej wystawie wszystko: góry, wodę, statki, rybackie, jachty, miasta, domy, ludzi… Mój przyjaciel Artur, znany szczeciński fotografik, po obejrzeniu wystawy, powiedział mi komplement, że była bardzo ciekawa, bo do końca nie był pewien co zobaczy na następnym zdjęciu.
Z pewnością masz wiele pamiątek i wspomnień z tamtego czasu. Czy są takie które cenisz szczególnie? Czasem nie potrzeba wielkich, drogich i ekskluzywnych przedmiotów, kiedy najlepszą pamiątką mogą być kamyczki, muszelki czy sfatygowane buty. Coś z czym wiążą się nasze szczególne i osobiste wspomnienia. Czy zgadzasz się ze mną?
Wiele moich zbiorów trafiło jako eksponaty do muzeów. Jeśli ktoś będzie zwiedzał Muzeum Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu zobaczy tam przywiezione i spreparowane przeze mnie duże ryby: żaglice, włócznika, kulbina, barakudę… W domu mam drobiazgi: kilka otoczaków lawy wulkanicznej z wysp Pacyfiku, garść gastrolitów z żołądków ptaków moa z Nowej Zelandii, które dawno temu zostały zjedzone przez Maorysów, wpis do księgi pamiątkowej jachtu „Maria” p. Marjorie Courtenay-Latimer – odkrywczyni legendarnej ryby Latimerii…
W jakimś momencie życia okazuje się, że zebranych pamiątek i „przydasi” jest już w domu zbyt dużo i coraz trudniej je obsłużyć. Dla mnie miejscem, gdzie zdecydowałem się umieścić swoje żeglarskie „skarby” jest Muzeum Żeglarstwa Polskiego/ Oddział Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku, jakie w przyszłości powstanie w Gdyni. Żeglującym rotariankom i rotarianom polecam ten adres, na wypadek, gdyby posiadali coś, co mówi o historii naszego żeglarstwa i pragnęli to umieścić w bezpiecznym miejscu.
Pewnie nie będzie to łatwe, bo ilością Twoich wrażeń mógłbyś obdzielić co najmniej kilka osób, ale chciałabym abyś podzielił się z czytelnikami jednym z Twoich szczególnych wspomnień.
Trudno odpowiedzieć, bo byłem świadkiem/uczestnikiem co najmniej kilku takich zdarzeń. Zupełnie nieprawdopodobne spotkania Polaków w najdziwniejszych miejscach, wyjście obronną ręką z sytuacji prawie beznadziejnych, odnalezienie, po prawie dziesięciu latach na Karaibach, poczty butelkowej wysłanej przy Przylądku Dobrej Nadziei z pokładu „Marii” .
Rybołówstwo dalekomorskie czy żeglarstwo? Co jest Tobie bardziej bliskie?
Trudne pytania zadajesz. Rybołówstwo to było dziesięć lat mojej dojrzałej już młodości, ono mnie ukształtowało i zahartowało. Praca w trudnych warunkach, rozłąka, stres. Zobaczyłem, jak różni mogą być ludzie, przekonałem się co znaczy mieć prawdziwego kapitana, który dobrze łowi, potrafi współpracować z innymi statkami i nie trzeba się za niego wstydzić. Poznałem łowiska północnej i południowej Afryki, uczestniczyłem w Pierwszej Polskiej Morskiej Ekspedycji Antarktycznej na statku „Tazar” … Czas ten wykorzystałem dobrze. Napisałem pracę doktorską na temat sardynki z szelfu Sahary Zachodniej, do dzisiaj kilka moich prac z tego okresu jest wciąż cytowanych.
Moje późniejsze życie zmieniło żeglarstwo. Po rejsie dookoła świata na jachcie „Maria” napisałem książkę o tej wyprawie. Została dobrze przyjęta i wtedy dostałem propozycję z Morskiego Instytutu Rybackiego, by spisać historię naszego rybołówstwa dalekomorskiego. Tak powstało „Pół wieku i trzy oceany”. Potem przyszły następne żeglarskie i rybackie książki. Żeglarstwo traktuję trochę jak misję, choć bez przesady. Staram się płynąć w jakimś celu, po coś: badania naukowe, zbiory dla muzeów, umieszczenie tablicy pamiątkowej, pokazywanie młodzieży, czym jest morze, co w nim żyje, jak wielką stanowi dla człowieka wartość.
Czy kiedyś pływało się inaczej?
Tak. W pływaniu więcej było morza i wspólnego przebywania w mesie. Dzisiaj wszyscy starają się sprzedać żeglarzom jak najwięcej gadżetów-barier, które ich przed nimi samymi i przed morzem mają chronić. Mamy kabiny z łazienkami, oczywiście telefony komórkowe, by można nas było w każdej chwili polubić i udzielić nam wsparcia, po rejsie jacht klaruje opłacona firma.
Jak wspominasz czas wielkich podróży, miejsca, ludzi, wydarzenia. Pewnie zgromadzone zapiski i dokumenty a także Twoje książki pozwalają ocalić tamten czas od zapomnienia?
Wspominam dobrze, bo stracony nóż ma złotą rękojeść. Zmienił się czas, my się zmieniliśmy mentalnie, ale też i fizycznie. Na starych zdjęciach pokłady zapełniały szczupłe, zgrabne sylwetki, dzisiaj w tym miejscu jest powszechny dobrobyt, jej skutek – nadwaga i przerośnięte ego. Starałem się uchwycić te wszystkie przemiany w swej ostatniej książce „Trzymam się morza”.
Niezwykle zaciekawił mnie Twój rejs dookoła świata na „Marii”. Macieju czy pamiętasz i możesz opowiedzieć co wtedy czułeś? Poczucie misji, wielką przygodę, tęsknotę za bliskimi, lekki strach czy tylko siłę, odwagę i radość?
Pytasz tak, jak byś ze mną płynęła. Rzeczywiście w tym rejsie było wszystko, a do tego jeszcze Ludek Mączka i jego jacht – legendy naszego żeglarstwa.
Książka o tym rejsie „Marią dookoła świata 20 lat później” została wydana także w wersji audio dla osób niewidomych. Czy możną ją jeszcze gdzieś nabyć?
Audiobook został wydany przez Rotary Club Szczecin, nie ma go w sprzedaży, ale osoby do których jest adresowany mogą go otrzymać bezpłatnie. Proszę do mnie napisać: maciej_krzeptowski@wp.pl
A Pierwsza Polska Wyprawa Antarktyczna w 1975-76 roku. To była wyprawa naukowa? Jaki mieliście sprzęt badawczy?
Wyprawa miała charakter wybitnie naukowy, ale też niezmiernie ważne było rozpoznanie łowisk kryla i żyjących tam ryb. Popłynęły dwa statki: naukowo-badawczy „Profesor Siedlecki” i trawler rybacki „Tazar”. Płynąłem w ekipie naukowej na „Tazarze”. Statki były dobrze wyposażone w sprzęt do badań oceanograficznych, na „Profesorze Siedleckim” był nawet KOMPUTER! a na „Tazarze” system nawigacji satelitarnej! W tamtych czasach to była wielka sprawa. Wyprawa odniosła sukces, w następnych latach ruszyły w ten rejon nasze statki rybackie przywożąc ryby, w tym białokrwiste i kryla. Podczas wyprawy odwiedziliśmy Wyspę Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych, gdzie na nadbrzeżnej skale w pobliżu radzieckiej stacji badawczej Bellingshausen, umocowaliśmy tablicę pamiątkową, wykonaną ad hoc, na „Profesorze Siedleckim”. Ważnym naszym dokonaniem było wybranie na wyspie miejsca, gdzie mogłaby powstać polska naukowa stacja badawcza. Zbudowana w sezonie 1976/77 Stacja Arctowski pracuje do dzisiaj.
Łowiska afrykańskie to kolejna niezwykle ciekawe wyprawy. Co szczególnie utkwiło w Twojej pamięci z tej przygody?
To rzeczywiście była przygoda! W porcie zapachy i dźwięki Afryki, piękni, przyjaźni ludzie, bezpieczeństwo na ulicy, tawerny, gdzie wieczorami chodziliśmy potańczyć, a na łowisku niesamowite bogactwo gatunków ryb, bezkręgowców, ptaków morskich i ssaków. Zapamiętałem spotkanie w Dakarze z Leonidem Teligą, który kończył właśnie swój wokółziemski rejs. Gościł na pokładzie naszego „Wieczna”, opowiadał, zajadał się kiszoną kapustą, kiełbasą i niestety zbyt często prosił o sporta lub mocnego…
Czy Przylądek Dobrej Nadziei kojarzy się Tobie z dobrą nadzieją?
Tak! Opływaliśmy „Marią” Przylądek ze wschodu na zachód, stąd pozostało już tylko dwukrotnie przepłynąć Atlantyk i będziemy w domu.
Jakie jest Twoje najpiękniejsze miejsce na ziemi?
Mój dom, bardzo zawsze za nim tęsknię. Tu naprawdę odpoczywam, tutaj czuję się bezpiecznie.
Chciałam też zapytać o kulinaria. Napisałeś wspólnie z małżonką Janiną książkę o śledziu pt. „Zasolony król”. Opowiedz choć kilka słów o tym bogactwie smaku i śledziowej tradycji.
Śledź na talerzu to część, nad którą przede wszystkim pracowała Jana. To ważny rozdział, ale jeszcze ważniejsze jest przypomnienie znaczenia tej ryby w życiu gospodarczym, polityce, sztuce, pieśni morskiej i poezji. Wracając do kulinariów, to w dzisiejszych przepisach najbardziej cenione jest udziwnienie i tak np. śledź po tatrzańsku to biały, chemicznie spreparowany filet z ananasem, dodatkiem papryki i majonezu.
Czy gotujesz czasami w domu?
Proste marynarskie posiłki… na szczęście Jana gotuje mądrze i bardzo smacznie.
Gdybyś chciał policzyć, to więcej czasu w swoim życiu spędziłeś na lądzie czy na morzu?
Na szczęście więcej było życia lądowego, choć w morzu parę lat się uzbierało.
Jak rodzina i Twoja małżonka znosiła długie okresy nieobecności w domu?
Długie rejsy to wyzwanie dla tych co zostają i dla tych co płyną. Kiedyś nie było telefonów satelitarnych, rozmowa radiowa nie zawsze była dobrej jakości, telegram oznajmiał narodziny dziecka lub jakieś nieszczęście, śmierć kogoś bliskiego. Pisaliśmy listy, koperty były pięknie zdobione pieczęciami statkowymi. Statki przebywające na łowiskach północno-zachodniej Afryki pocztę odbierały w Las Palmas. Dzień, gdy listy docierały na burtę był świętem. Bosman zmieniał się w listonosza, niektórzy dostawali po kilkanaście przesyłek, do niektórych przez pół roku nie napisał nikt. Ktoś powiedział, że rozłąka jest jak wiatr, gasi uczucia słabe, za to rozpala mocne. I to jest najszczersza prawda. Nie było nic cudowniejszego niż powrót do kraju przygotowanym odświętnie statkiem. Wreszcie port, coraz bliżej nabrzeże, coraz wyraźniejsze czekające na kei postaci. I pytania: ten brodacz podający cumy to chyba mój, ta piękna kobieta w ślicznej sukni to chyba moja…?
Niebawem ukaże się kolejna książka „Trzymam się morza”, która to już publikacja w Twoim dorobku pisarskim?
Nie czuję się pisarzem, swoje pisanie traktuję jako coś w rodzaju służby. Los sprawił, że mogę spojrzeć na morze i jego otoczenie oczami biologa, rybaka, żeglarza i co bardzo ważne, muzealnika.
To ostatnie wyzwala we mnie potrzebę ocalenia przed zapomnieniem, stąd to co piszę jest bardziej sprawozdaniem niż „prawdziwą” książką. Samodzielnie stworzyłem trzy tytuły, dla dwóch tytułów zyskałem mocnych sprzymierzeńców; kapitan Wojciech Jacobson pomógł mi napisać „Mam na imię Ludomir”. Z kolegami z maszoperii dezety „Sum” napisaliśmy wspólnie książeczkę „Dezeta da się lubić”.
Wydawcą książki „Trzymam się morza” jest Rotary Club Szczecin, a cały dochód zostanie przeznaczony na rzecz Zachodniopomorskiego Hospicjum dla Dzieci i Dorosłych. To bardzo piękny gest…
Trzymam się morza, inni, szczególnie ci naznaczeni niedługim już odejściem trzymają się życia, liczy się dla nich każdy dzień. Klubowy kolega Mirek Moroz, który prowadzi klubowy grant na rzecz Hospicjum, opiewający na sumę 160.000 złotych powiedział: podopieczni hospicjum mogą pozostawać w szpitalu i tam być leczeni, mogą też przebywać w domu z bliskimi. W tym drugim przypadku mają szansę żyć znacznie dłużej, ale kluczowe znaczenie ma odpowiednia opieka medyczna, by „szpital” mógł ich regularnie odwiedzać. Temu właśnie służyć ma nasz grant.
W jaki sposób będzie można kupić tą książkę?
Na pewno w wybranych, zaprzyjaźnionych, morskich księgarniach. Informacja będzie również na stronie Klubu. Mój brat Wojtek Seńków, kiedyś rybak dalekomorski, specjalnie stworzył internetowy sklepik: http://mk-book.tvts.pl. Zapraszam.
Od ilu lat jesteś związany z Rotary i kto zaprosił Cię do klubu?
To już szesnaście lat! Rotary Club Szczecin wspierał mój rejs na „Marii”, ja stawiałem pod salingiem banderkę Rotary… Roman Rogoziński uznał, że warto we mnie zainwestować.
Jaki Twoim zdaniem powinien być prawdziwy Rotarianin?
Powinien widzieć wokół siebie innych ludzi, rośliny, zwierzęta, cieszyć się ich obecnością, dostrzegać ich potrzeby, być dla nich dobrym, po prostu. Uśmiechać się.
BIOGRAM
Maciej Krzeptowski, RC Szczecin
Z zawodu biolog – studia na UAM w Poznaniu, doktor nauk przyrodniczych, kapitan jachtowy. Żeglarstwo zaczął uprawiać w 1959 roku, w Jacht Klubie AZS w Poznaniu. Potem żeglował w Morskim Klubie Sportowym „Pogoń” w Szczecinie. Uczestnik atlantyckiego rejsu w regatach Bermuda Race na „Darze Szczecina” (1972). W latach 1972-1981 pracował w Morskim Instytucie Rybackim w Świnoujściu. Na statkach rybackich pływał w rejsy na łowiska Afryki Zachodniej oraz brał udział w Pierwszej Polskiej Morskiej Ekspedycji Antarktycznej 1975-1976. W latach 2000-2003 uczestniczył w drugiej wokółziemskiej wyprawie Ludomira Mączki na jachcie „Maria”. Jako kapitan prowadził jacht od Mar del Plata (Argentyna) do Polski. Autor wystaw muzealnych: „Przyroda morza”, „Polacy w wyprawach polarnych” i „Marią’ przez Pacyfik”. Jest także autorem książek „Marią dookoła świata dwadzieścia lat później” i „Pół wieku i trzy oceany” oraz współautorem „Mam na imię Ludomir” i „Zasolony król”. Uhonorowany (razem z L. Mączką) wyróżnieniem Kolosy 2003 w kategorii żeglarstwo, nagrodą Rejs Roku 2003, Szczeciński Rejs Roku 2009 oraz wyróżnieniem Rejs roku 2009 za wyprawę „Islandia 2009”. Za całokształt dokonań wyróżniony w 2019 roku, Nagrodą Żeglarską Szczecina im. Ludomira Mączki. Członek Rotary Club Szczecin od 16 lat, członek Bractwa Wybrzeża. Honorowy Ambasador Szczecina.